sobota, listopada 12, 2005

Mekka niebieskich ptakow


Kuba jest krajem, z ktorego wszyscy chca uciec. Meksyk z kolei miejscem, do ktorego sie ucieka. Jest troche taka mekka niebieskich ptakow.
Pierwszych uciekinierow spotkalismy w schronisku w Oaxace (2 Niemki pracujace tu w knajpie prawie za darmo). To byla ucieczka czesciowa, raczej chwilowe wyrwanie sie ze swojego normalnego, uporzadkowanego swiata. Na nastepnych natrafilismy w Zipolite. W tym nadmorskim kurorcie, mimo ze minely juz dawno lata hipisowskiej wolnosci i szalenstwa, nadal mozna odnalezc unoszacy sie w powietrzu duch tamtych czasow. Znakiem tego (moze dosyc smutnym i marnym, ale zawsze...) sa chociazby biegajacy radosnie na golasa po plazy podstarzali juz troche Austracy i Amerykanie. (Klimatu dziwnosci temu wszystkiemu dodaje fakt ze sa to prawie sami faceci, niektorzy polaczeni w pary...) Moze wyrwali sie wlasnie ze swoich powaznych firm, zeby na meksykanskim koncu swiata beztrosko pomykac w samym kapeluszu. Beztrosko, bo bezimiennie.
W malej knajpce, gdzie podadaja najtansze tacos (z ryba!) poznalismy pare Amerykanow z malymi dziecmi. Spakowali sie, wyjechali z Kolorado i teraz kraza po Meksyku w poszukiwaniu miejsca, w ktorym chcieliby sie osiedlic na stale, w poszukiwaniu spokojniejszego zycia.
Pare przecznic dalej wchodzimy do baru, ktory prowadzi malzenstwo Wlochow. Mezczyzna baaardzo spiewajacym hiszpanskim (okraszanym bogata gestykulacja) tlumaczy nam przyczyny ich wyjazdu. W Europie strasznie ciezko otworzyc jakis biznes, na drodze pojawia sie tysiace przeszkod w postaci papierkow, niezliczonych kontroli. W Meksyku mozesz robic to, co chcesz, jest duzo latwiej. Meksyk daje poprostu wieksza wolnosc.

Autor: Ola

piątek, listopada 11, 2005

Pierwszy dzien w raju


I w koncu jestesmy nad wymarzonym morzem. Chcemy spedzic tu 3 noce i 2 dni i nie ruszac sie wiele, tylko slonce, plaza i morze no i ewentualnie jakas zabawa, tance. Plaza jest rzeczywiscie sliczna. Rano postanawiamy poszukac lepszego noclegu to znaczy bardziej klimatycznego i moze tanszego i znajdujemy. Za 10 dolcow zamiast za 12 mamy cos na plazy z widokiem na przepiekne morze i skaly. Super, jestesmy w raju. Plaza jest jednoczesnie plaza nudystow wiec lata tu mnostwo jakis golasow:)) Na plazy nie ma wielu ludzi za ta jest czysciutki paseczek, palmy i wielkie fale. Caly dzien po prostu plawimy sie w wodzie. Dzis moje imieniny, Dostaje od Oli w prezencie muszelki. Spotykamy tez Katke, ktora wedruje z jakims znajomym po plazy. Wieczorem szukamy cos do zjedzenia i po zaspokojeniu glodu idziemy do knajpki internetowej. Ola wychodzi na chwile i w momencie gdzy pisze te slowa wraca smutna mowiac ze wlasnie skrecila noge i jest jej slabo. Niepotrzebnie gdzies biegla. Mam nadzieje ze wszystko bedzie dobrze. Reszte wieczoru, moich imienin siedzimy w dosc smutnych nastojach nad brzegiem morza. No super imieniny. Ale najwazniejsze czy Ola bedzie mogla kontynuowac podroz z taka noga. Dobrze, ze jutro jeszcze jeden dzien nad tym cudownym morzem.

Autor: MalyRycerz

czwartek, listopada 10, 2005

Stopem nad morze do Zipolite


Z zalem opuszczamy ta piekne miasto stolice stanu Oaxaca. Juz dzien wczesnije opracowalismy sobie wyjazd z miasta. Prawie w centrum w strone Puerto Angel jest super stacje benzynowa. 15 minutowy marsz z plecakami przez miasto i juz na niej jestesmy. I znowu to samo. "Hola senor. Somos de Polonia, soy con mi hermana, puede usted dar nos un ray a Puerto Angel? Va usted a Puerto Angel?" Mamy przed soba 250 km do przejechania

Prawie pierwszy zapytany z usmiechem odpowiada ze tak, jedzie w naszym kierunku 40 km ale za jakies pol godziny. Poniewaz jest to mala ciezarowka i mozemy jechac z tylu, co uwialbiamy decydujemy sie nawet na to polgodzinne czekanie bez wahania. Odjezdzamy. Slonce grzeje niemilosiernie. Facet ciezaroweczka niezle grzeje. Chociaz musi od czasu do czasu przyhamowac. Na 2 pasmowej bardzo szerokiej drodze ustawiono taki lezacych policjantow jakie sa znane w Polsce tylko z malych uliczej osiedlowych, to naprawde jakas paranoja.

Ale wazne ze jedziemy. Ladujemy ma kolejne stacji benzywej. Jest ona niestety przed miastem i wszyscy do niego wjezdzaja. W koncu zatrzymuje sie facet i wywozi nas na inna stacje poza miastem. Tutaj ruszmy szybko ale znowu robimy jakies 50 km. Tu lapiemy kolejnego stopa. I kolejne 50 km. Wolno idzie ale przemieszczamy sie do przodu. Ola zlapala juz drugie stopa nie ze stacji benzynowej lecz stojac na ulice. Czyli stop na Ole dziala:)))

Tym razem bierze nas jakis polityk, prezydent miasta, radny. Duzo wie o Polsce, glownei itneresuje go II wojna swiatowa i holocaust, pyta sie ldaczego Hitler zabijal Zydow. Sadzie ze sie ich bal. Wyjasniamy mu to z naszego puntku widzenia. Slyszal o Lechu Walasie, pytam sie co z nim sie stalo, ze zniknal. Nawet pamietal generala w czarnych okularach ale nazwiska juz nie znal. Jestesmy pod wrazeniem jego wiedzy. Dojazdzamy do gor, ktore odzielaja nas od moza, mamy ponoc jeszcze 4 godziny jazdy. I tu nagle mila niespodzianka. Nasz polityk zatrzymuje sie przy jakies budce i strasznie dlugo z kims rozmawia, denerwuje nas to troche bo czas leci i zbliaza sie zmierzch a my mamy jeszcze kupe drogi przed soba. PO 10 minutach wraca. W reku trzyma 2 czarne torby. I mowi to kurczak i tortillas, zjedzcie go sobie.

Czynimy to z przyjemnoscia. Jemy na poboczu drogi olewajac przejezdzajace auta. Po zaspokojeniu glodu ruszmy6 dalej. I znowu jakies 30 km ale juz wbijamy sie w gory. Droga staje sie waska i bardzo trudna dla kierowcow. Mnostwo serpentyn. Ale za to jakie widoki. Znowi siedzimy z tylu na ciezarowce. Ladujemy w srodku gor. Niestety robi sie juz ciemno mimo ze jest godzina 18. Powoli rozgladamy sie za noclegiem, ale okolica nie wyglada ciekawie. Okolica jest przepiekna, jestesmy tak wysoko ze widzimy chmury pod nami, pierwszy raz cos takiego widze w zyciu. Jeszcze probujemy lapac stopa, wyciagam reke i drugi przejezdzajacy samochod sie zatrzymuje. Z miejsca gdzie nas wysadzi ma byc godzine drogi do celu naszej podrozy. Jedziemy, Meksykanin jest przesympatyczny i cialge nas zagaduje ale kazde slowo wypowiadam z trudem. Ola ma lepiej bo siedzi dalje i moze milczec, od tych zakretow jest nam niedobrze. Mamy nadzieje ze nei zwymiotujemy. Mijaja kolejne 2 godziny i wysiadamy. Na szczescie. Jest okolo 20:00. Po drodze nic nie jedzie, siedzimy przy jakims barze jest pare samochodow ale zaden nie jedzie tam gdzie chcemy. Jakims cudem pojawia sie cos na drodze. Lece predko i wystawima dlon, iiii.... Zatrzymuje sie. Znowu super bogaci mlodzi Meksykanie. Architekci. Projektuja domy nad morzem, maja ze soba piekna dziewczyne. I znowu super wielki samochod terenowy, to tutaj standard. Zartujemy sobie po drodze. Zabieraja nas do samego Zipolite do ktorego docieramy o godzinie 21:30. Spocenie i zmeczenia nie mamy sily na nic. Wychodze z auta i pytam w pierwszym sklepie o nocleg. Facet mowi 15 dolcow, ja 12 i sie zgadza. Mamy duzy pokoj z lazienka i wielkim lozkiem ale totalnie bez klimatu prawie przy plazy. Szczesliwie dotarlismy do celu.

Autor: MalyRycerz

środa, listopada 09, 2005

Schronisko w Oaxace


Jechalismy do Oaxaki naprawde przez przepiekne tereny! Najpierw szczyty gor w chmurach, pozniej stoki cale porosniete kwiatami i kaktusami. Nigdy w zyciu nie widzialam tak kolorowych gor!
Kacdy w podrozy ma jakies marzenia. Moim bylo trafienie do schroniska, gdzie gromadziliby sie podroznicy. Na takie wlasnie miejsce trafilismy w Oaxace. Przyjechalismy dosyc pozno, hostow z hospitality club nie bylo. Zostawilysmy Marcina pod kosciolem i poszylsmy z Katka szukac taniego noclegu. Po odwiedzeniu paru miejsc, lacznie ze schroniskiem dla bezdomnych, trafilysmy w koncu na youth hostel ¨Santa Isabel¨, zaraz przy ulicy Independencia. Ktokolwiek bedzie w Oaxace, KONIECZNIE!! Nocleg ze sniadaniem kosztuje 6 dolcow. Ale jakbym miala do wyboru za ta sama cene to i jakis super hotel, zostalabym tutaj. Jest to miejsce magiczne. Spia tam praktycznie sami podroznicy. Wszyscy robia cos podobnego do nas. Maja po 4, 6 miesiecy podrozy. Zazwyczaj jada w strone Gwatemali, albo wlasnie stamtad wracaja.
Katka zaraz zaznajomila sie z jakimis Hiszpanami. Byl to kolejny etap rozplywania sie Katki, jej znikania z naszego zycia.
My poznalismy Tine ze Slowenii. Naprawde super dziewczyna. Gadalismy i smialismy sie caly wieczor. Szkoda ze jechala w kierunku przeciwnym do nas. Jej podroz praktycznie juz dobiegala konca. Zmierzala w strone Mexico City.
W trakcie takich podrozniczych rozmow popada sie troche w paranoje. Tego okradli w Hondurasie, kogos innego w Gwatemali. Jeszcze inny twierdzi ze jechac do Panamy to samobojstwo. Pewien Francuz wiele dni byl w szoku po tym jak mu przystawili w bialy dzien pistolet do glowy. Planujemy powoli zakup maczety, po wyjezdzie z Meksyku... Dziwne, bo juz kiedy wyjezdzalismy z Kuby, zdawalo nam sie ze wkraczamy w strefe zagrozenia... Tymczasem w Meksyku czujemy sie naprawde swietnie. I mowimy sobie ze pewnie dopiero w Gwatemali sie zacznie prawdziwy hard core ;-). Mam nadzieje ze nie zacznie sie nigdy...
Poznalismy tez dwie Niemki, ktore siedza juz w tym schronisku 2 miesiace. Bardzo im sie podoba w Oaxace, zaczely pracowac w barze (bardzo fajnym zreszta, bo nastepnego dnia go odwiedzilismy). Powiedzialam jednej z nich ze troche im zazdroszcze, ze moga sobie gdzies tyle czasu zostac, a nasz program jest bardzo napiety. Ona na to, ze na pewno znajdziemy takie miejsce z ktorego nie bedziemy chcieli tak szybko wyjezdzac i ze poprostu tam zostaniemy. Zobaczymy...
Nastepny dzien caly poswiecamy na zwiedzanie miasta. Spedzamy naprawde zajebisty wieczor. Idziemy razem z Tina iranski film Turtles can fly. Graja to wjakims alternatywnym kinie za darmo. Niezly klimat. Jestesmy gdzies w Meksyku i ogladamy film iranski. Do tego naprawde swietny! Jeden z najlepszych jakie widzielismy w zyciu.
Po filmie staramy sie kupic piwo, ale nam sie nie udaje. Wszystkie sklepy zamykaja sie tu o 22. Konczymy w naszym schronisku na herbacie.
Kartka od Katki znaleziona na moim plecaku: nie wiem jakie macie plany, ja jade autobusem nocnym do Zipolite. Moze sie spotkamy, a moze nie.
Katka sie rozplynela.
Zegnamy sie z Tina i idziemy spac. Naprawde przykro wyjezdzac z tego miejsca.

Autor: Ola

wtorek, listopada 08, 2005

I znowu stopujemy !!


Miy czas u naszych hostow w Puebli dobiega konca, co prawda proponuja nam zostanie na dluzej ale nas ciegnie na poludnie w strone Oaxaci. Nasi hosci widza sceptycznie sprawe naszego stopu. Szczegolnie ze zrobila juz prawie 12 a podobno sam bus do Oaxaci jedzie 7 godzin. Mamy przed oba do pokonania jakies 360 km. Stosujemy wiec europejskie sprawdzone metody. Wyjazd z miasta na stace benzynawa za 0,4 dolara i lapiemy okazje. Co smieszne ludzie reaguja podobnie jak w Europie. Pytasz sie czy moze cie zabrac to kierowaca zaczyna objasniac ci droge jak tam dojechac myslac ze jestes wlasnym samochodem. Wiekszosc nie jedzie w nasza strone albo skreca do Puebli z ktorek wlasnie probujemy wyjechac. Z Ola aktywnie pytamy kazdego. W koncu trafia sie po 30 minutach facet, ktory wczsniej nei chcial nas wziac, bo podobno firma mu zakazala brania ludzi. (jakze to znana odpowiedzi z wojazy autostopowych po naszym kontynencie) Ae mimo odmowy nagle macha do nas reka i nas zabiera. Z trudem wciskamy bagaze do auta. Jednak trudno jest podrozowac w 3 osoby z pelnym ekwipunkiem. Przejezdzamy z nim 90 km i wysiadamy na wielkiej stacjie przy rozwidleniu autostrad na Oaxace i Veracruz. Niestety wielkosc stacji nie pomaga, samochodow tu jak na lekarstwo. A jak sa to albo pelne lub jada do Veracruz. W koncu jednak jakt to zwykle bywa po 2 godzinach znajdujemy miego architekta ktory jedzie w naszym kierunku co prada tylko 60 km ale wykonujemy wazny dla nas zakret.

Autostop jest w Meksyku dosc sympatyczny bo mamy wrazenie ze kazdy cie zabierze jesli tylko moze.Ludziom podoba sie ze moga zabrac cudzoziemcow z daleko, strasznie jest tez mila oblsuga stacji i wspiera nas duchowo.

Z architektem docieramy stacji pobierania oplat na autostradzie, tam on sam lapia dla nas kolejnego stopa. Dwoj mlodych gosci jadacych juz prosto do Oaxaci. Rany ale oni mam swietne samochody, najlepszej klasy terenowki.

Mnkiemy spokojnie do Oaxaci i przybywamy tam na godzine 18:30 nie wydajaz ani grosze. Niech zyje AUTOSTOP!

Autor: MalyRycerz

poniedziałek, listopada 07, 2005

Puebla


w niedzielny wieczor jescze troche lazimy po Mexico City. Przydalby sie jeszcze jeden dzien zeby tak naprawde zobaczyc to miasto. Niesety czas nas goni i musimy ruszac dalej. W takich chwilach zalujemy, ze nie mamy na zrobienie tej trasy roku...
Zeby nie tracic czasu jedziemy autobusem (dochodzimy do wniosku, ze wydostawanie sie z tak olbrzymiego miasta stopem zajeloby zbyt duzo czasu). Po paru godzinach jestesmy w Puebli.
Kolejny host - tak naprawde to rodzice chlopaka, ktory jest czlonkiem hospitality. Duuuze, bogate mieszkanie. Drzwi otwiera nam sluzaca ;-)
Mieszka tam malzenstwo i dwie mile corki.
Lazimy po Puebli, Katka w tym czasie jedzie do Choluli. W ogole nasze drogi z nia powoli sie rozchodza, podrozujemy tylko razem, a po dotarciu na miejsce kazdy idzie w swoja strone.
Puebla to naprawde ladne miasteczko. Mnostwo studentow, fajne knajpy. No i oczywiscie koscioly! Puebla slynie z kosciolow.
Wieczorem czeka nas mila kolacja u naszych hostow - spagetti i troche meksykanskich smakolykow. Popijamy Cuba Libre.
Od paru dni MARZYLISMY o internecie. Nasz gospodarz oferuje nam 3 komputery, po jednym dla kazdego!
Siedzimy pol nocy, zgrywamy zdjecia i uzupelniamy dziennik.

Autor: Ola

niedziela, listopada 06, 2005

Salsa tym razem po meksykansku


Nasi cudowni hosci z Mexico City zapraszaja nas na impreze do malego miasteczka 70 km od Mexico City Tepozxlan. Dwoch z nich - Erick i Andrej beda tam swietowac swoje urodziny.
Jedziemy tam w sobotni poranek autobusem. I... po raz pierwszy widzimy meksykanska prowincje! Kolorowe, pelne ludzi, glosne miasteczko. Z ladnymi kosciolami, klimatycznym Zocalo (glownym placem) i olbrzymim targiem, ciagnacym sie wzdluz opadajacej w dol ulicy. Na targu wszystko: mnostwo zarcia, ubran, kolorowych szmatek. Kupuje sobie hustke :-)
Zocalo jest sympatycznym miejscem, ale zaczynamy powoli go nienawidzic, bo przychodzi nam tam czekac dobrych pare godzin. Jest to kolejny etap poznawania meksykanskiej duszy. Erik mial nas odebrac z cenrtrum samochodem od razu po przyjezdzie. Zadzwonilismy do niego i powiedzial ze bedzie za 15 minut. Minely ponad dwie godziny zanim w koncu ktos nas stamtad odebral i zawiozl na miejsce imprezy.
Stracilismy prawie pol dnia ale... WARTO bylo czekac!
W takim miejscu nie bylismy nigdy. Ooooolbrzymi dom (wlasciwie kompleks domow) z basenem. Ogromny ogrod z niewiemiloma biegajacymi czarnymi psami. W klatkach spiewajace papugi.
Chcecie sie czegos napic? W barze znajdziecie wszystko. Tequilla, kubanski rum, piwo, co tylko chcecie...
Chcecie zagrac w bilard? Prosze bardzo. Sa tez pilkarzyki ;-)
Powoli schodza sie ludzie. Imprezuja juz drugi dzien, wiec sa troche zmeczeni. Impreza zaczyna sie bardzo wczesnie, bo juz kolo 18. Puszczaja muzyke. Meksykanin o indianskich rysach rewelacyjnie gra na bebnach!
Tanczymy. Gadamy. Pijemy. Ludzie sa super.
O.k. nie tancza tak jak Kubanczycy...;-), ale potrafia naprawde swietnie sie bawic.
Spiewaja, wyglupiaja sie, szaleja.
Dochodzimy do radosnego wniosku ze kazda sobote spedzamy na jakiejs fajnej imprezie. Mam nadzieje ze ta tradycje uda sie utrzymac.

Jak na taka zabawe, nastepnego dnia udaje nam sie wstac wyjatkowo rano.
Pol Meksykanin, pol Iranczyk Dariusz proponuje nam wycieczke w gory do mieszczacej sie na jednym ze szczytow piramidy. Podobno jest to miejsce magiczne.
Troche skacowani i zmeczeni w koncu ruszamy na lono przyrody. Musimy wspinac sie jakas godzine, zeby... nie zobaczyc tak naprawde nic, bo droga jest zamknieta na 1,5 km przed piramida. Zupelnie nielegalnie zbaczamy z trasy i idziemy troche dalej, zeby w koncu ujrzec piekny widok na doline i miasteczko. Z oddali widac tez piramide. Jednak bylo warto.
Zwiedzamy jeszcze Tepozxlan i ok. 3 z naszym polMeksykanskim przyjacielem wracamy do Mexico City.

Autor: Ola