niedziela, listopada 06, 2005

Salsa tym razem po meksykansku


Nasi cudowni hosci z Mexico City zapraszaja nas na impreze do malego miasteczka 70 km od Mexico City Tepozxlan. Dwoch z nich - Erick i Andrej beda tam swietowac swoje urodziny.
Jedziemy tam w sobotni poranek autobusem. I... po raz pierwszy widzimy meksykanska prowincje! Kolorowe, pelne ludzi, glosne miasteczko. Z ladnymi kosciolami, klimatycznym Zocalo (glownym placem) i olbrzymim targiem, ciagnacym sie wzdluz opadajacej w dol ulicy. Na targu wszystko: mnostwo zarcia, ubran, kolorowych szmatek. Kupuje sobie hustke :-)
Zocalo jest sympatycznym miejscem, ale zaczynamy powoli go nienawidzic, bo przychodzi nam tam czekac dobrych pare godzin. Jest to kolejny etap poznawania meksykanskiej duszy. Erik mial nas odebrac z cenrtrum samochodem od razu po przyjezdzie. Zadzwonilismy do niego i powiedzial ze bedzie za 15 minut. Minely ponad dwie godziny zanim w koncu ktos nas stamtad odebral i zawiozl na miejsce imprezy.
Stracilismy prawie pol dnia ale... WARTO bylo czekac!
W takim miejscu nie bylismy nigdy. Ooooolbrzymi dom (wlasciwie kompleks domow) z basenem. Ogromny ogrod z niewiemiloma biegajacymi czarnymi psami. W klatkach spiewajace papugi.
Chcecie sie czegos napic? W barze znajdziecie wszystko. Tequilla, kubanski rum, piwo, co tylko chcecie...
Chcecie zagrac w bilard? Prosze bardzo. Sa tez pilkarzyki ;-)
Powoli schodza sie ludzie. Imprezuja juz drugi dzien, wiec sa troche zmeczeni. Impreza zaczyna sie bardzo wczesnie, bo juz kolo 18. Puszczaja muzyke. Meksykanin o indianskich rysach rewelacyjnie gra na bebnach!
Tanczymy. Gadamy. Pijemy. Ludzie sa super.
O.k. nie tancza tak jak Kubanczycy...;-), ale potrafia naprawde swietnie sie bawic.
Spiewaja, wyglupiaja sie, szaleja.
Dochodzimy do radosnego wniosku ze kazda sobote spedzamy na jakiejs fajnej imprezie. Mam nadzieje ze ta tradycje uda sie utrzymac.

Jak na taka zabawe, nastepnego dnia udaje nam sie wstac wyjatkowo rano.
Pol Meksykanin, pol Iranczyk Dariusz proponuje nam wycieczke w gory do mieszczacej sie na jednym ze szczytow piramidy. Podobno jest to miejsce magiczne.
Troche skacowani i zmeczeni w koncu ruszamy na lono przyrody. Musimy wspinac sie jakas godzine, zeby... nie zobaczyc tak naprawde nic, bo droga jest zamknieta na 1,5 km przed piramida. Zupelnie nielegalnie zbaczamy z trasy i idziemy troche dalej, zeby w koncu ujrzec piekny widok na doline i miasteczko. Z oddali widac tez piramide. Jednak bylo warto.
Zwiedzamy jeszcze Tepozxlan i ok. 3 z naszym polMeksykanskim przyjacielem wracamy do Mexico City.

Autor: Ola

Brak komentarzy: