sobota, listopada 05, 2005

Z wizyta u Aztekow


Nasz drugi dzien w Mexico City i juz ruszamy sie poza miasto. Super tanim i bezpiecznym metrem, ktore kosztuje tylko 0,2 Dollara. Wogole Mexico City okazuje sie o wiele bezpieczniejsze niz myslelismy. Nasz poczatkowy strach powoli mija. Otacza nas mily tlum spokojnych ludzi. I na kazdym krku duzo policji, ktora przyjaznie sie usmiecha i gotowa jest w kazdej chwili pomoc w problemie.

Dojezdzamy na Dworzec Polnocny stad za 2,5 Dolara mamy autobus do stolicy Aztekow Teotihuacan. Tutaj placimy za wstep 3,5 dolca i juz jestesmy w innym swiecie. Przenosimy sie w swiat tajemniczej kultury przedkolumbijskiej. Niestety miejsce jest dosc mocno turystyczne, otaczaja nas tlumy turystow i meksykanskich handlarzy, ktorzy na kazdym kroku staraja sie nam wcisnac kiczowate kopie dziel azteckich. Kazdy sprzedaje to samo i naprawde bardzo tanio. Nawet potrafia powiedziec to po polsku jak przychodzi co do czego. A wiec nasi tez tu byli. Chociaz przez prawie 3 tygodnie podrozy nie spotkalismy zadnego Polaka ani na Kubie ani tu w Meksyku.

Widok piramid jest naprawde imponujacy. 2 wielki piramidy Slonca i Ksiezyca niewiele roznia sie od siebie. Laczy je Avenida de los Muertes, czyli Droga Umarlych. Fajnie jest otoczenie piramid, skrecamy w prawo i znikaja turysci, otaczaja nas typowe meksykanskie katkusy i udarza niesamowita cisza przerywana jedynia odlgosami jakis konikow polnych albo innego robactwa.

Po 3 godzinach nastal czas by wrocic do miasta, ciagle klopoty zaladkowe przerywaja nam rozkosz zwiedzania. Wracamy tym samym autobusem do Maksyku. Udajemy sie na mijescowy uniwersytet. Jest to kompleks wielu budynkow, trudno nam znalezc jakies centrum tego miasteczka. W koncu glod nam pomaga. Widzimy ludzi z jedzeniem w reku, kierujamy sie w strone skad przybyli. I nagle naszym oczom ukazuje sie studencka stolowka, krotka rozmowa z osluga 25 minut czekania i naszym stole pojawia sie przepyszna enchilada oraz napoj kakaowy, za jedyne 10 peso czyli jednego dolca. Jestesmy wniebowzieci. Mniam, mniam.

Teraz nastal czas by rozejrzec sie wokolo. Mlodziez tutaj jest bardzo lewicowa. Same plakaty przeciw blokadzie Kuby, namiary na akcje przed ambasada USA. Wokol siedza rozesmiani studenci. Oni chyba teraz nie mysla o polityce, pija kawe i graja w szachy lub warcacy. Prawdziwe fajne studenckie miasteczko.

Autor: MalyRycerz

piątek, listopada 04, 2005

Wznioslosc i kicz


Mexico city. Pierwsze wrazenie? Przytlaczajace! Nasunelo mi sie skojarzenie, jak wjezdzalam rowerem do Gdyni, po dwoch tygodniach obcowania z miasteczkami typu Leba czy Ustka.
Wielkie budynki! Ponad 10 linii metra. Tlumy ludzi na ulicach, przepychajacych sie, tracajacych, pokrzykujacych, sprzedajacych! Sprzedaja doslownie wszystko. Wielopasmowe ulice, pelne samochodow, i to nie takich pamietajacych epoke Kennedyego, tylko nowoczesnych, pedzacych, blyszczacych, stukonnych!
Po Kubie, nasuwaja sie rozne banalne skojarzenia jak zobaczysz takie miasto. Troche Stany, troche Europa Zachodnia, troche Tokyo.
Ale zaraz pozniej nastepuje szybkie zzoomowanie Mexico City. I co?
Indianskie twarze. Roznokolorowe i takroznopachnace zarcie, zawijane w zielone lub biale tortille. Pierwszy szaman spotkany na placu Zocalo. Monumentalne koscioly, upstrzone powiewajacymi horagiewkami. Przesyt WSZYSTKIEGO.
Wznioslosc i kicz.
Ogladamy bardzo tendencyjne malowidla scienne meza Fridy - Diego Rivery. Tematyka: rewolucja i cudowna przemiana systemu na socjalistyczny. Mozna znalezc takie perelki jak np. "Smierc kapitalisty".
Wchodzimy tez na genialna wystawe zdjec o obrzedach religijnych w Haiti. Przerazajace. Obrazy niczym z nocnego koszmaru (tak stwierdzil Marcin, i mial racje)
Co jest fajne - w bardzo wiele miejsc mozna wejsc za darmo.

Delektujemy sie pysznym zarciem. Kupujemy ponadlitrowe piwo Sol, 6procentowe i wracamy do naszego "domu".
Jak cudownie miec dom w obcym miescie!

Autor: Ola

czwartek, listopada 03, 2005

Wkraczamy w strefe Hospitality Club


Przylecielismy do Mexico city prawie o 24. Jakis tydzien wczesniej napisal do nas host z hospitality, ze bedzie na nas czekal na lotnisku. Bylismy wiec w miare spokojni. Niestety spotkala nas przykra niespodzianka. Hosta wcale nie bylo. Byla za to noc, ogarnialo nas totalne zmeczenie, a za drwzwiami lotniska swoja zlowieszcza paszcze rozdziawialo najwieksze miasto na swiecie.
Nie pozostawalo nam nic innego jak zadzwonic. Pozniej dane dam bedzie jeszcze parokrotnie przekonac sie otym, ze tego, co Meksykanin mowi nie nalezy brac calkiem na serio. Najpewniejsza oferta, czy propozycja moze byc jedynie wyrazem dobrych checi.
Odebral wspollokator,ktory o naszym przybyciu nic nie wiedzial. Host wyjechal na dobre z Mexico City nie zostawiajac na ten temat zadnej informacji. Ale nie ma problemu, i tak mozemy przyjechac.
Dostalismy adres. Rozpoczelasie klotnia, miedzy nami a Katka, czy jechac metrem, czy taksowka (ostatnio niestety klocimy sie coraz czesciej). Byla noc, a miasto nieznane. Postanowilismy na swoim i wsiedlismy w taksowke.
Wkrotce bylismy w milym bloku w ladnej dzielnicy. Na klatce schodowej pachnialo praniem. Nie gazem, smieciami, ani innym swinstewm. PRANIEM!
Weszlismy do mieszkania. Bylo tam 3 facetow wieku 20 - 30 lat, gapiacych sie w telewizor. Klimat dosyc imprezowy. Spytali sie czy chcemy tekili, moze rumu. Powiedzieli gdzie jest sklep, pokazali pokoj gdzie mozemy spac i dali klucze do domu. Pelny luz.
Spalo sie cudownie!

Autor: Ola