niedziela, listopada 13, 2005

Z Katka. Bez Katki.


W raju spedzilismy jeszcze jeden dzien. Moja noga o dziwo doszla w miare do siebie. Jednak morze i slonce maja chyba jakies magiczne wlasciwosci...
Wyjezdzajac z Zipolite zlapalismy na stopa... Katke. Prawie sie do siebie nie odzywajac przejechalismy razem z 15 kilometrow do duzego skrzyzowania. Doszlismy do stacji. Kat podeszla do pierwszego tira, pogadala z kierowca i powiedziala mi ze z nim jedzie.
Krotka wymiana zdan. Tyle przykrych, co enigmatycznych. wsiadla do samochodu. My poszlismy dalej.
Z Katka nie ukladalo sie dobrze. Ale rozstanie, przynajmniej dla mnie nie rozwiazalo wszystkiego. Mysl o niej, podrozujacej samotnie, o tym ze moze jej sie cos zlego stac jest niczym obrzydliwy, wielki ptak szamoczacy sie na ramieniu. Mozesz nim potrzasac i starac sie z calych sil go zrzucic, ale zbyt mocno wbija sie pazurami w skore.
Katki nie ma, ale ptak podrozuje z nami.

Autor: Ola

Brak komentarzy: