czwartek, listopada 03, 2005

Wkraczamy w strefe Hospitality Club


Przylecielismy do Mexico city prawie o 24. Jakis tydzien wczesniej napisal do nas host z hospitality, ze bedzie na nas czekal na lotnisku. Bylismy wiec w miare spokojni. Niestety spotkala nas przykra niespodzianka. Hosta wcale nie bylo. Byla za to noc, ogarnialo nas totalne zmeczenie, a za drwzwiami lotniska swoja zlowieszcza paszcze rozdziawialo najwieksze miasto na swiecie.
Nie pozostawalo nam nic innego jak zadzwonic. Pozniej dane dam bedzie jeszcze parokrotnie przekonac sie otym, ze tego, co Meksykanin mowi nie nalezy brac calkiem na serio. Najpewniejsza oferta, czy propozycja moze byc jedynie wyrazem dobrych checi.
Odebral wspollokator,ktory o naszym przybyciu nic nie wiedzial. Host wyjechal na dobre z Mexico City nie zostawiajac na ten temat zadnej informacji. Ale nie ma problemu, i tak mozemy przyjechac.
Dostalismy adres. Rozpoczelasie klotnia, miedzy nami a Katka, czy jechac metrem, czy taksowka (ostatnio niestety klocimy sie coraz czesciej). Byla noc, a miasto nieznane. Postanowilismy na swoim i wsiedlismy w taksowke.
Wkrotce bylismy w milym bloku w ladnej dzielnicy. Na klatce schodowej pachnialo praniem. Nie gazem, smieciami, ani innym swinstewm. PRANIEM!
Weszlismy do mieszkania. Bylo tam 3 facetow wieku 20 - 30 lat, gapiacych sie w telewizor. Klimat dosyc imprezowy. Spytali sie czy chcemy tekili, moze rumu. Powiedzieli gdzie jest sklep, pokazali pokoj gdzie mozemy spac i dali klucze do domu. Pelny luz.
Spalo sie cudownie!

Autor: Ola

Brak komentarzy: